Nie od dziś wiadomo, że metafora może być bronią. Metafora używana jako narzędzie retoryczne ustanawia zależności, które nie tak łatwo jest podważyć. Metaforę obala się zwykle inną metaforą. Oto przykład przywieziony z wakacji.
Szliśmy sobie z moim synem przez las. Nagle Młody przewrócił się na korzeniu. Skomentował to tak, że to był „zły korzeń”. Początkowo nie wiedziałam, co miał na myśli, ale w następnym zdaniu pojawiło się wyjaśnienie: „Korzeń jest zły, bo tak powiedział Pan Jezus”. Osłupiałam. Co to za wizje mistyczne moje dziecko snuje? Po chwili dotarło do mnie, że „Pan Jezus” to oczywiście ksiądz z kościoła, w którym byliśmy kilka dni wcześniej (metonimia, czyż nie?), i że rzeczywiście mówił o korzeniu. Wprawdzie moje dziecko zdawało się wtedy kompletnie nie słuchać kazania („Mamo, kiedy będzie koniec?”), ale słowa kluczowe musiały mu się w jakiś sposób utrwalić w pamięci.
Słowem kluczowym kazania był zaś właśnie „korzeń”. Kaznodzieja twierdził mianowicie, że – jak wiadomo – z każdego korzenia wyrasta określone drzewo, a ze złego korzenia dobre drzewo na pewno nie wyrośnie. Zły korzeń to to, co złe w człowieku, to zło zakorzenione głęboko w jego duszy – zło, z którego nic dobrego wyrosnąć nie może. Ten korzeń trzeba z siebie wyrwać.
Wizja człowieka, jaką roztoczył przed słuchaczami tenże ksiądz, była mocno pesymistyczna. A w mojej głowie dźwięczały wtedy słowa: „Jesteście wszczepieni w Chrystusa”. Każdy, kto choć trochę wie o drzewach, może łatwo podważyć metaforę, którą posłużył się kaznodzieja. Drzewo jednego gatunku da się przecież zaszczepić na drzewie innego gatunku. Wierzący, jak mówi Ewangelia, są latoroślami winnego krzewu, którym jest sam Chrystus, i mogą przynosić dobry owoc właśnie dzięki temu złączeniu z „dobrym korzeniem”, choć sami są skażeni grzechem (por. J 15, 5). Tak pisał o tym św. Paweł w Liście do Rzymian:
Jeżeli bowiem zaczyn jest święty, to i ciasto; jeżeli korzeń jest święty, to i gałęzie.
Jeżeli zaś niektóre gałęzie zostały odcięte, a na ich miejsce zostałeś wszczepiony ty, który byłeś dziczką oliwną, i razem [z innymi gałęziami] z tym samym korzeniem złączony na równi z nimi czerpałeś soki oliwne, to nie wynoś się ponad te gałęzie. A jeżeli się wynosisz, [pamiętaj, że] nie ty podtrzymujesz korzeń, ale korzeń ciebie.
Powiesz może: Gałęzie odcięto, abym ja mógł być wszczepiony. Słusznie. Odcięto je na skutek ich niewiary, ty zaś trzymasz się dzięki wierze. Przeto się nie pysznij, ale trwaj w bojaźni! Jeżeli bowiem nie oszczędził Bóg gałęzi naturalnych, może też nie oszczędzić i ciebie. Przyjrzyj się więc dobroci i surowości Bożej. Surowość [okazuje się] wobec tych, co upadli, a dobroć Boża wobec ciebie, jeśli tylko wytrwasz w [kręgu] tej dobroci; w przeciwnym razie i ty będziesz wycięty. A i oni, jeżeli nie będą trwać w niewierze, zostaną wszczepieni. Bo Bóg ma moc wszczepić ich ponownie. Albowiem jeżeli ty zostałeś odcięty od naturalnej dla ciebie dziczki oliwnej i przeciw naturze wszczepiony zostałeś w oliwkę szlachetną, o ileż łatwiej mogą być wszczepieni w swoją własną oliwkę ci, którzy do niej należą z natury.
(Rz 11. 16-24, Biblia Tysiąclecia za: biblia.deon.pl, wyróżnienia moje – M.F.)
Dlaczego metafora, która pojawiła się w kazaniu, wydała mi się niebezpieczna? Była – jak to metafora – obrazowa, ale uprościła opisywany problem do tego stopnia, że kazanie stało się w jakimś stopniu niezgodne (przynajmniej w moim poczuciu) z przekazem ewangelicznym. A jeśli ktoś chciałby podjąć dyskusję z kaznodzieją, to nieuchronne jest, że dyskusja ta stałaby się sporem na metafory. Przypomina mi to przykrywanie słonia kołderką. Dyskutujący przeciągają kołderkę, a słoń (zwierzę pokaźnych rozmiarów) wychyla się spod niej a to z jednej, a to z drugiej strony. Raz oglądamy ogon słonia, raz jego trąbę, a efekt jest taki, że ani słonia nie widzimy w całości, ani też całego nie możemy przykryć naszą rozciąganą na wszystkie strony pojęciową kołderką. To dopiero metafora! 😉